Back to homepage
News | 02.10.2024

Studenci UMW walczyli z wielką wodą

Dyżurowali co najmniej 12 godzin na dobę. Najpierw wspierali Opolszczyznę, aby wraz z falą powodziową przenieść się na Dolny Śląsk. Kilka dni później studenci Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, którzy działają w Wodnej Służbie Ratowniczej, służyli pomocą mieszkańcom województwa lubuskiego. Ewakuowali ludzi i zwierzęta, udzielali pierwszej pomocy medycznej oraz dostarczali żywność i leki. – Widoki, z jakimi się spotkaliśmy, wcześniej znaliśmy tylko z filmów katastroficznych – mówią.

Ewa Luszawska, Maciej Kulczycki, Tomasz Ścisłowicz i Michał Wąs z III roku ratownictwa medycznego oraz Piotr Maciaszek, student II roku na kierunku lekarskim Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu przez kilkanaście dni walczyli z powodzią i jej skutkami. Działali jako grupa Wodnej Służby Ratowniczej we Wrocławiu. 

– Nasze zadania polegały głównie na ewakuacji ludzi i zwierząt z zagrożonych miejsc, dowożeniu i układaniu worków z piaskiem, docieraniu do zalanych budynków oraz dostarczaniu pomocy humanitarnej do odciętych przez wodę miejscowości. Na bieżąco monitorowaliśmy także sytuację powodziową w regionie, a we Wrocławiu kontrolowaliśmy szczelność wałów i bezpieczeństwo mieszkańców – wylicza Piotr Maciaszek.

Gdy sytuacja się uspokoiła, byli wzywani, aby udrażniać rzeki, w których m.in. powalone drzewa powodowały zatory. – Mieliśmy już wiele trudnych akcji, jednak wcześniej żadna nie trwała tak długo. To był sprawdzian naszej wytrzymałości oraz organizacji – twierdzi Ewa Luszawska.

Gdzie byli? Wszędzie tam, gdzie żywioł siał spustoszenie. W Nysie, potem Kamiennej Górze, Marciszowie, Jeleniej Górze, Lądku Zdroju, Kłodzku, Stroniu Śląskim, Bystrzycy Kłodzkiej oraz okolicznych miasteczkach i wsiach. Cały czas w gotowości podczas 12 czy nawet 36 godzin dyżuru.

Atutem ratowników wodnych, obok umiejętności, jest wyposażenie i sprzęt. Mają m.in. suche skafandry, chroniące przed hipotermią oraz wodą i zagrożeniami epidemiologicznymi (np. tężec, WZW typu A), kaski i kamizelki asekuracyjne, niezbędne przy tak szybkim nurcie wody, która niosła niebezpieczne przedmioty. Dysponują też sonarem holowanym, podwodnymi i latającymi dronami oraz łodziami motorowodnymi z silnikami zaburtowymi czy pojazdami terenowymi.

– Dzięki temu mogliśmy dotrzeć do trudno dostępnych, zalanych miejsc. W czasie jednej z takich akcji dostarczyliśmy leki przeciwalergiczne dziecku, które zostało z rodziną w odciętym przez wodę domu – opowiada Michał Wąs.

Studenci UMW potwierdzają, że wiele osób odmawiało opuszczenia domów i na nic zdawały się tłumaczenia, że choć aktualnie sytuacja nie wydaje się niebezpieczna, za kilkanaście minut czy kilka godzin może się to zmienić i wtedy akcja będzie groźna także dla ratowników.

Mieli też trudne ewakuacje. – To były starsze, schorowane czy nie w pełni sprawne osoby. Dwa czy trzy razy pomagaliśmy wydostać się z domów pacjentom sparaliżowanym, którzy wymagali użycia noszy, a z naszej strony ostrożności i siły – wspomina Michał.

Współpracowali również, nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni, z pogotowiem ratunkowym. Do 89-letniej kobiety z mocno obniżonym ciśnieniem i osłabieniem wezwano pomoc. Niestety, droga była zalana. 

– Na prośbę dyspozytora dotarliśmy na miejsce, udzieliliśmy wsparcia z zakresu kwalifikowanej pierwszej pomocy i przetransportowaliśmy pacjentkę do karetki – wyjaśnia Ewa.

Do dziś nie wiedzą, który widok był gorszy: zalanych miast i wsi czy miejscowości, w których opadająca woda ukazywała ogrom zniszczeń. 

– Pozrywane drogi asfaltowe, pozwalane domy… Świadomość, że ludzie w jednej chwili stracili wszystko, na co pracowali przez całe życie, dachy nad głową, które dawały im poczucie bezpieczeństwa. Nie mogli zrobić nic, żeby powtrzymać ten żywioł – tłumaczy Ewa, a jej koledzy przyznają, że takie widoki wcześniej widzieli tylko w filmach katastroficznych: – W czasie pierwszych akcji zdarzyło się, że jadąc zwyczajnie rozmawialiśmy, żartowaliśmy, a na miejscu odbierało nam mowę, choć już mieliśmy do czynienia z tragediami czy śmiercią i wydawało nam się, że jesteśmy uodpornieni.

Jedna z fundacji zaproponowała im wsparcie psychologiczne, na razie jednak nie czują potrzeby, aby z niego skorzystać. Co będzie, gdy emocje całkiem opadną, trudno powiedzieć.

Na pewno wiele wynagrodziła im ludzka życzliwość i wdzięczność. – W miejscach, gdzie na przykład układaliśmy worki, częstowano nas domowym bigosem i ciepłą kawą – wspominają, a Maciej dodaje: – Kilka razy zdarzyło się, że monitorując stan wody na Odrze byłem zatrzymywany przez przechodniów, którzy dziękowali za to, co robimy i zbijali piątki. Słyszałem, że w jakimś miejscu, do którego nasza ekipa dowiozła piasek, ludzie bili brawo.

Z brakiem empatii też się spotkali. – Widzieliśmy skrajne zaniedbanie zwierząt przez właścicieli i brak poczucia odpowiedzialności – mówi Maciej.

W okolicy Nysy trafili na pozostawionego na posesji niewidomego psa. – Z każdej strony woda była coraz bliżej, czuł ją pod łapami. Nie widział nas, ale słyszał obce głosy. Był spanikowany, nie wiedział co się dzieje. Oby powódź nas już nie spotkała, ale jeśli, to chciałbym aby ludzie nie zostawiali wtedy zwierząt samych sobie – apeluje ratownik.

Inna sytuacja: pies w oknie, woda już kilka centymetrów pod parapetem. W środku, jak się okazało, dodatkowo cztery kocięta. Ratownicy ocalili zwierzęta, ale bez nich nie miałyby szans, bo mieszkanie zostało zalane.

Fot. Wodna Służba Ratownicza we Wrocławiu

Tags #umw
Authored by: Anna Szejda Creation date: 02.10.2024 Update authored by: Anna Szejda Update date: 03.10.2024