Wróć do strony głównej
Gazeta Uczelniana | 24.03.2023

Dlaczego dziecko chce się zabić?

Statystyki są bezwzględne – wśród dzieci i młodzieży jest coraz więcej prób samobójczych i przypadków samookaleczeń. O tym, dlaczego tak się dzieje, z dr hab. Moniką Szewczuk-Bogusławską z Katedry i Kliniki Psychiatrii UMW, pierwszą na Dolnym Śląsku doktor habilitowaną w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży, rozmawia Anna Szejda.

W ubiegłym roku policja odnotowała ponad 2 tys. prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży, z których 150 zakończyło się śmiercią. W 2021 r. było 1,5 tys. prób i 127 zgonów. Przerażające statystyki, które rosną i za którymi stoją niewyobrażalne tragedie. Co się dzieje?! 
Niestety, od 2020 r. obserwujemy systematyczny wzrost liczby prób samobójczych o około 20 proc. To bardzo niepokojący trend i wiele wskazuje na to, że jest on konsekwencją tego, z czym dzieci i młodzież do 18. r.ż. musiały się mierzyć w czasie pandemii. Izolacja, nauka zdalna i ograniczone kontakty społeczne, w tym z rówieśnikami, jak również ogólny klimat niepokoju o zdrowie i życie czy w końcu odczuwanie straty, bo przecież wielu rodzinom koronawirus zabrał bliskie osoby. Wszystko to miało wpływ na kondycję psychiczną młodych, choć nie tylko młodych, ludzi.

Pandemia koronawirusa przekształciła się w pandemię zaburzeń psychicznych? 
Ujęłabym to inaczej: pandemia sprawiła, że obserwujemy wzrost występowania zaburzeń psychicznych u dzieci i młodzieży. Jest to zresztą zjawisko, którego się spodziewaliśmy. Trudne czasy, w których ludzie muszą dostosować się do nowych warunków i oczekiwań, zwiększają ryzyko zaburzeń emocjonalnych.

Szczęśliwie jednak wydaje się, że pandemia jest za nami…
Tak, ale równie trudną, jeśli nie trudniejszą, sytuacją, okazał się powrót do „normalności”. Po 1,5 roku dzieci i młodzież ponownie zasiedli w szkolnych ławkach, skończył się specyficzny, zdalny sposób nauczania, wróciły realne lekcje i sprawdziany oraz oczekiwania, jakie obowiązywały przed pandemią. Nie każde dziecko sobie z tym poradziło i nie każde umiało dostosować się do nowej-starej rzeczywistości. Dla wielu z nich ta dynamika zmian okazała się problemem. Poza tym niekorzystny klimat emocjonalny trwa. Kiedy wydawało się, że sytuacja zaczyna się normować, że wracamy do stabilizacji, rozpoczęła się wojna w Ukrainie oraz związane z nią konsekwencje polityczne i ekonomiczne. Znów pojawił się strach, niepokój o przyszłość, który ma niedobry wpływ na dorosłych, więc i tym bardziej na dzieci. One słyszą rozmowy na temat wojny, inflacji, widzą w klasach nowych uczniów, dzieci zza wschodniej granicy uciekające z domów w obawie o życie…

Z jakimi zaburzeniami dzieci i młodzież najczęściej trafiają teraz do gabinetów psychiatrycznych?
Nie ma jednego dominującego zaburzenia. Aktualnie, zwłaszcza wśród młodzieży, największym problemem są ogólne adaptacyjne zaburzenia emocjonalne, którym towarzyszą zachowania autoagresywne. Zaczęłyśmy rozmowę od prób samobójczych i samobójstw dokonanych, ale jest jeszcze jedno, coraz powszechniejsze zjawisko, jakim są samouszkodzenia czy też samookaleczenia niesamobójcze. Dokonuje ich coraz więcej dzieci, najczęściej w wieku 13–19 lat, choć zdarzają się takie sytuacje także w grupie poniżej 12. r.ż. W poprzednich kilkunastu latach co najmniej raz w życiu samookaleczeń dokonywało ok. 17 proc. ogólnej populacji dzieci i młodzieży. Dziś, jak pokazują badania, jest to już ponad 20 proc.

Samookaleczenia niesamobójcze. Rozumiem, że dziecko, które ich dokonuje, nie chce się zabić?
Nie, w większości nie. Osoby okaleczające swoje ciało nie znają lub nie korzystają z innych sposobów radzenia sobie z takimi emocjami, jak smutek, złość, rozgoryczenie czy rozczarowanie, wybierają więc zachowania o charakterze autoagresywnym, czyli samouszkodzenia. Dążą do tego, aby zredukować nieprzyjemne emocje. Samookaleczenia najczęściej polegają na cięciu skóry ostrymi narzędziami, nakłuwaniu igłami, przesadnym drapaniu czy przypalaniu. Co ważne, zwykle dzieci samouszkadzają się na przedramionach i nogach oraz innych miejscach, które na co dzień trudno dostrzec rodzicom.

Ból psychiczny łagodzą bólem fizycznym?
Padają z ich ust takie stwierdzenia, jednak zależy im przede wszystkim na tym, aby poprawić swoje samopoczucie. Mechanizm biologiczny człowieka działa tak, że uszkodzenie ciała stymuluje wydzielanie beta-endorfin, neuropeptydów opioidowych, które poprawiają nastrój. Czasem też dzieci chcą „jedynie” wpłynąć na otoczenie, pokazać, że mają problemy, że sobie z nimi nie radzą.


Ale jak to odróżnić? Rozum podpowiada, że jeśli dziecko, dajmy na to, się tnie, to jednak chce sobie zrobić krzywdę… 
W samouszkodzeniu niesamobójczym dziecko nie ma zamiaru odebrania sobie życia. Okalecza się, jednak nie chce popełnić samobójstwa. Jego celem jest poprawa samopoczucia, zmniejszenie nieprzyjemnych emocji. Jeśli zapytamy osobę, która się okaleczyła, dlaczego to zrobiła, ważna będzie jej intencja. Jeśli powie, że chciała umrzeć, mówimy o zachowaniu samobójczym, a jeśli chciała doświadczyć – w swoim mniemaniu – ulgi, pozytywnych emocji, uzyskania wpływu na innych ludzi – było to samouszkodzenie niesamobójcze.

Temat samouszkodzeń pojawił się w naszej rozmowie nieprzypadkowo. Niedawno, jako pierwsza na Dolnym Śląsku i jedna z nielicznych psychiatrów dziecięcych w Polsce, obroniła Pani pracę habilitacyjną. Cykl trzech publikacji dotyczył właśnie zachowań autodestrukcyjnych wśród młodych osób. Jakie wnioski płyną z Pani badań?
Z badań nad samookaleczeniami wynika, że stanowią istotny czynnik ryzyka podejmowania prób samobójczych, a więc poważnych zdarzeń, które zagrażają życiu i czasami, niestety, kończą się zgonem. Jednak nie zawsze i nie każde samookaleczenie jest jednoznacznym czynnikiem ryzyka zachowania samobójczego. Istotne okazuje się nie tylko to, czy dziecko w ogóle dokonuje samouszkodzeń, ale także jak często to robi. Ryzyko jest wysokie wtedy, gdy samouszkodzenia są przewlekłe.

…co w tym przypadku oznacza przewlekłe?
…to znaczy, że zdarzają się przez co najmniej kilka, kilkanaście dni. Co do konkretnej liczby wyniki badań naukowych różnią się w tej kwestii. Z moich wynika, że jest to co najmniej osiem dni w ostatnim roku. Ale to tylko jeden z czynników dotyczących samookaleczeń, potencjalnie zwiększających ryzyko próby samobójczej.

Jakie są pozostałe? 
Bardzo ważna jest również funkcja samookaleczeń. Tak jak mówiłam wcześniej, najczęściej zachowania o charakterze samouszkodzeń mają na celu poprawę stanu emocjonalnego dziecka. Bywa jednak i tak, że młody człowiek okalecza się po to, aby się nie zabić – mówimy wówczas, że samookaleczenie pełni funkcję zapobiegania samobójstwu. Jak wynika z moich badań, ta funkcja samouszkodzeń zwiększa ryzyko próby samobójczej. Jest jeszcze jedna funkcja, która może wiązać się ze zwiększonym ryzykiem próby samobójczej, tzw. funkcja przerywania stanu dysocjacji/odzyskiwania uczuć, którą dziecko opisuje w jeden z poniższych sposobów: "generuję w sobie ból, by przerwać poczucie odrętwienia", "staram się poczuć cokolwiek (w przeciwieństwie do niczego), nawet jeśli jest to fizyczny ból", "upewniam się, że nadal żyję, kiedy nie czuję się prawdziwa(-y)". Kolejnym ważnym, potencjalnym czynnikiem ryzyka są współwystępujące z samookaleczeniami objawy depresyjne, nawet wówczas, gdy nie mamy wszystkich objawów tej choroby, a więc nie są spełnione kryteria diagnostyczne. Zazwyczaj sytuacja taka ma miejsce w trudnych dla młodego człowieka okolicznościach, kiedy musi się zaadaptować do nowych, niekorzystnych dla niego warunków.

Czy to prawda, że zachowania autodestrukcyjne nie są traktowane jako odrębna jednostka chorobowa, a jedynie efekt innych schorzeń psychicznych?
To kolejny wątek moich badań. W obowiązujących klasyfikacjach nie ma konkretnej kategorii/jednostki diagnostycznej, która definiowałaby objawy zaburzeń charakteryzujących się autoagresją. W swojej pracy podjęłam ten temat, inspirując się amerykańską klasyfikacją DSM-5, w której zaproponowano tzw. samouszkodzenia niesamobójcze (ang. nonsuicidal self-injury disorder – NSSID), jako zaburzenie wymagające dalszych badań potwierdzających, czy samookaleczeń nie należy traktować jako odrębnego zaburzenia psychicznego. Aktualnie, zgodnie z obowiązującą w Europie klasyfikacją chorób ICD-11 wprowadzoną przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), również nie ma takiego rozpoznania. Natomiast z wielu badań, w tym także moich, wynika, że w przypadku gdy spełnione są wszystkie kryteria diagnostyczne proponowane w klasyfikacji DSM-5, także diagnoza NSSID stanowi czynnik ryzyka prób samobójczych. Wydaje się zatem, że wciąż nie ma jednoznacznej odpowiedzi dotyczącej kwestii klasyfikacyjnych, a dyskusja na ten temat pozostaje otwarta, zwłaszcza że – jak już mówiłyśmy na początku naszej rozmowy – okalecza się coraz więcej młodych ludzi i coraz więcej podejmuje próby samobójcze.

Co zrobić, aby zmienić ten niedobry trend?
Najważniejsza jest profilaktyka oraz wczesna identyfikacja dzieci, które są w grupie ryzyka rozwoju zaburzeń emocjonalnych, mogących prowadzić do samouszkodzeń czy prób samobójczych. Bardzo liczymy w tej kwestii na zaangażowanie szkół, dzięki któremu już na wczesnym etapie możliwe będzie wskazanie uczniów z problemami psychologicznymi.
Jako wojewódzka konsultant ds. psychiatrii dzieci i młodzieży zabiegam również o to, aby wspólnie z jednostkami samorządu oraz kuratorium stworzyć programy profilaktyczne, które pozwolą wprowadzić strategie postępowania na poziomie szkół oraz poszerzać wiedzę nauczycieli, pedagogów i psychologów w zakresie umiejętności rozpoznawania zaburzeń adaptacyjnych u dzieci, zanim przekształcą się w poważne choroby, takie jak depresja czy stany lękowe. Wczesna identyfikacja i kierowanie dziecka z problemami emocjonalnymi do ośrodków pierwszego stopnia referencyjnego, czyli zespołów i ośrodków środowiskowych opieki psychologicznej i psychoterapeutycznej, wydają się kluczowe dla poprawy aktualnej sytuacji. Niezbędna jest więc koordynacja działań dwóch systemów – oświaty i ochrony zdrowia.

Kiedy możemy mówić, że dziecko jest w grupie ryzyka rozwoju zaburzeń emocjonalnych?
Obrazuje to kilka szczególnych i charakterystycznych symptomów, które powinny zaniepokoić otoczenie i wzmóc jego czujność. Dziecko, które ma problemy emocjonalne, zwykle nie jest w stanie skupić się na nauce i dostaje gorsze stopnie. Izoluje się, nie utrzymuje kontaktów z rówieśnikami, siedzi w czasie przerwy samo. To także dziecko, o którym wiemy, że ma problemy rodzinne, a więc np. zmarł mu ktoś bliski lub rodzice biorą rozwód. W trakcie szkoleń zawsze sugeruję nauczycielom, żeby zwracali uwagę na zmiany, jakie zachodzą w zachowaniu ucznia. Trudno jednak te zmiany zauważyć, jeśli dziecka się nie zna, dlatego za wyjątkowo ważny i trudny moment uznajemy jego przejście do szkoły ponadpodstawowej. Nie dość, że jest w specyficznym wieku z racji dojrzewania, to jeszcze dochodzi do tego zmiana otoczenia, oczekiwań i sposobu edukacji. Młody człowiek wchodzi wówczas w nowe grono rówieśników, nawiązuje relacje, które nie zawsze są łatwe, mogą pojawić się pierwsze lub nowe problemy w relacjach międzyludzkich. Nie oczekujemy od nauczycieli, aby stawiali diagnozę, nie taka jest ich rola, ale uczulamy, żeby byli czujnymi obserwatorami, którzy w porę skierują dziecko do szkolnego psychologa, który wskaże dalsze strategie postępowania.

Mówi Pani o szkole, ale mogą pojawić się głosy, że nauczyciele mają już tak dużo obowiązków, że nie mają czasu na obserwowanie dzieci i tym powinni zająć się rodzice…
To oczywiste, że rodzice również muszą mieć wiedzę i działać profilaktycznie w sytuacjach, kiedy u dziecka mogą rozwinąć się problemy emocjonalne. Ewidentnie kryzysowe momenty to nie tylko zdarzenia, takie jak przemoc czy molestowanie seksualne, które są ogromnym czynnikiem ryzyka prób samobójczych i samookaleczeń. Dla dziecka traumatyczne mogą być też wszelkie mniejsze i większe straty, a więc np. odejście kogoś bliskiego, rozwód rodziców czy przeprowadzka, której dziecko nie chce, bo oznacza rozłąkę ze znajomymi, ale też straty materialne, czyli obniżenie poziomu życia rodziny, bo np. mama czy tata stracili pracę. Coś, co dla dorosłych może wydać się banalne, jak choćby kłótnia z przyjacielem, dla dziecka może być dużym obciążeniem emocjonalnym.

Jak jednak trafić do rodziców z tą wiedzą?
Statystyki, od których zaczęłyśmy rozmowę, wskazują, że może im jej brakować. Poprzez programy profilaktyczne, media czy elektroniczne dzienniki typu Librus lub Vulcan, do których wszyscy mają dostęp, ale również poprzez otoczenie dziecka. To otoczenie to także rówieśnicy, którzy często jako pierwsi widzą, że z koleżanką czy kolegą dzieje się coś niedobrego. Dzieci często usiłują pomagać na własną rękę, należy więc wyrobić w nich nawyk informowania zaufanych dorosłych o niepokojących sygnałach. To wystarczy, aby zatrzymać wzrostowy trend samobójstw wśród dzieci i młodzieży? Chcę wierzyć, że liczby nie będą rosły. Reforma ochrony zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży rozpoczęła się stosunkowo niedawno, więc musimy poczekać na jej efekty. Niewątpliwie jednak prowadzone są wszelkie działania, aby system funkcjonował lepiej i sprawniej.

Chyba znam odpowiedź, ale się upewnię. Te przerażające statystyki to również wina Internetu?
Niestety tak, w obecnych czasach dostęp do każdego rodzaju wiedzy jest bardzo łatwy, a w sieci bez problemu każde dziecko może znaleźć informację na temat samookaleczeń czy samobójstw. Na Instagramie czy Facebooku młodzi ludzie obserwują dorosłe osoby, które poruszają te tematy, ale też rówieśników, którzy informują o swoich samouszkodzeniach. Poza tym, jeśli weźmiemy pod uwagę liczby, to wynika z nich, że aktów autoagresji dokonuje 20 proc. dzieci, czyli w każdej klasie jest kilkoro z takimi doświadczeniami. Zatem i samo życie „uczy”, że istnieje taka forma "radzenia sobie" z problemami.

Tagi #umw
Autor: Anna Szejda Data utworzenia: 24.03.2023 Autor edycji: Anna Szejda Data edycji: 24.03.2023