
Każdy może uratować życie
Nagłe zatrzymanie krążenia (NZK) to wyścig z czasem, w którym każda minuta ma ogromne znaczenie. Pierwsze chwile po zatrzymaniu akcji serca decydują o tym, czy pacjent ma szanse na przeżycie i powrót do pełni zdrowia. Dlatego UMW prowadzi kampanię "Porusz Serce". Historie osób uratowanych przez świadków zdarzenia pokazują, że nawet podstawowe umiejętności pierwszej pomocy mogą ocalić życie.
W Polsce tylko połowa osób, które doświadczają NZK poza szpitalem, może liczyć na pomoc świadków zdarzenia. Do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego (USK) we Wrocławiu trafiło w ostatnich miesiącach aż czworo pacjentów z NZK uratowanych dzięki błyskawicznej reakcji osób znajdujących się w pobliżu. Historie pacjentów, którym świadkowie zdarzenia dali szansę na drugie życie pokazują, że NZK może wystąpić w najmniej spodziewanym momencie.
Na weselu
Jeden z tych dramatycznych momentów nastąpił podczas przyjęcia weselnego, w czasie którego 67-letni pan Janusz nagle zasłabł.
– W dniu 26 października byłem gościem na weselu. Podczas tańca poczułem brak powietrza. Poszedłem do stolika po wodę, wyszedłem na werandę przewietrzyć się i od tamtej chwili już nic nie pamiętam. Na szczęście na weselu byli ludzie, którzy udzielili mi pierwszej pomocy i dzięki nim żyję. Wśród nich był m.in. pan Stanisław, który ruszył z pomocą. Ogromnie mu za to dziękuję – mówi pan Janusz.
Pan Stanisław natychmiast przystąpił do działania.
– Większość osób nie wiedziała, jak się zachować, w jakiej pozycji ułożyć poszkodowanego i w jaki sposób przeprowadzić reanimację. Ja na szczęście przeszedłem kilka kursów pierwszej pomocy, więc od razu rozpocząłem resuscytację krążeniową, jednocześnie delegując zadania. Uciskałem klatkę piersiową przez ponad 20 minut, aż ratownicy przejęli pana Janusza. Na sali weselnej nie było defibrylatora, ale na szczęście udało mi się utrzymać poszkodowanego przy życiu bez tego urządzenia – relacjonuje bohater zdarzenia.
W tramwaju
W dniu 16 października zwykła podróż tramwajem linii 16 zamieniła się w walkę o życie. Siedemdziesięciodwuletni pan Tadeusz, jadący z żoną do Wydziału Komunikacji we Wrocławiu, nagle zasłabł. Jeden z pasażerów natychmiast pobiegł do kabiny motorniczej, prosząc o pomoc.
– W takich chwilach nie ma miejsca na wahanie. Zatrzymałam tramwaj, wezwałam karetkę i zaczęłam uciskać klatkę piersiową – wspomina pani Zyta, motornicza.
Mimo że wcześniej brała udział w kursach pierwszej pomocy, był to jej pierwszy kontakt z realną sytuacją ratowania życia.
– To nie był już fantom z kursu, a prawdziwy człowiek. Bardzo się bałam, ale wiedziałam, że muszę działać, muszę go ratować – opowiada motornicza.
Pani Zyta otrzymała wsparcie telefoniczne od dyspozytora z pogotowia ratunkowego, który udzielał wskazówek. Do reanimacji włączyło się także trzech pasażerów, co pozwoliło na prowadzenie skutecznych działań, aż do przyjazdu karetki. Dzięki odwadze i determinacji kobiety poszkodowany pasażer przeżył i został przewieziony do USK, gdzie trafił w ręce specjalistów.
– Byłem zdrowym człowiekiem. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że może mnie spotkać coś tak strasznego. Ogromnie dziękuję pani motorniczej. To jej zawdzięczam życie – mówi pan Tadeusz.
– W tej pracy odpowiadam za ludzi, których przewożę. Jeśli zajdzie taka potrzeba, zrobię to ponownie – zapewnia pani Zyta.
W domu
Pan Grzegorz i jego 56-letnia żona są szczęśliwym małżeństwem od 33 lat. W październikowy poranek ich wspólne życie nieoczekiwanie zatrzymało się na dłuższą chwilę.
– Żona wstała, krzyknęła moje imię, po czym osunęła się na podłogę – wspomina emerytowany policjant.
Natychmiast pomógł jej wrócić do łóżka, ale gdy zauważył, że kobieta zaczyna sinieć i przestaje oddychać, zaczął działać instynktownie.
– Nie umiałem poprawnie przeprowadzić resuscytacji, jak się okazało połamałem żonie żebra, ale nie mogłem stać bezczynnie i jej stracić – to mój skarb. Rozpocząłem sztuczne oddychanie i uciskanie klatki piersiowej, jednocześnie wzywając karetkę. Na szczęście pogotowie bardzo szybko przyjechało – opowiada mężczyzna.
Pani Iwona trafiła do USK, gdzie lekarze potwierdzili, że dzięki natychmiastowym działaniom jej męża udało się ją uratować.
– Dzięki mojemu mężowi dostałam drugą szansę – mówi wdzięczna pacjentka. I dodaje, że od teraz będzie podchodzić do życia z większą radością i wdzięcznością. – Będziemy dbać o zdrowie i mniej pracować. Jak tylko wyzdrowieję, pojedziemy nad morze – zaznacza pani Iwona.
W pracy
Wrześniowy poranek w jednej z wrocławskich szkół zapowiadał się jak każdy inny. Choć napięcie związane z nadchodzącą powodzią dawało się pracownikom we znaki, nikt nie przypuszczał, że tego dnia największym wyzwaniem stanie się ratowanie życia pracownika szkoły – 62-letniego pana Krzysztofa.
– Woziłem worki z piaskiem, gdy nagle poczułem ścisk w klatce piersiowej, poszedłem w kierunku wejścia do szkoły i osunąłem się na schody. Potem już nic nie pamiętam – opowiada mężczyzna.
Dramatyczna scena rozegrała się tuż przed wejściem do budynku. Na pomoc natychmiast ruszyła dyrektor szkoły, pani Monika.
– Usłyszałam krzyk nauczycielki: „Szybko, dzwońcie na pogotowie!”. Pan Krzysztof leżał twarzą do ziemi. Zaczęłam delegować zadania: wezwać karetkę, otworzyć bramę, zabezpieczyć dzieci. Sama, cała w strachu, przystąpiłam do reanimacji – opowiada dyrektor szkoły.
Choć pani Monika wielokrotnie uczestniczyła w kursach pierwszej pomocy, była to jej pierwsza resuscytacja w rzeczywistej sytuacji. W chwilach stresu kluczowe okazały się wskazówki udzielane przez dyspozytora pogotowia. – Uciskanie klatki piersiowej było niezwykle wyczerpujące. Nie dałam rady sama i potrzebowałam zmiany. Najtrudniejsze było dla mnie to, że złamałam panu Krzysztofowi żebra, ale wiedziałam, że liczy się każda sekunda. Żebra się zrosną, życie jest najważniejsze – przyznaje.
Pan Krzysztof czuje ogromną wdzięczność. – Lekarze mówili, że żyję tylko dzięki pani dyrektor. Nie sądziłem, że coś takiego mi się przydarzy i będę miał tyle szczęścia w tym nieszczęściu – mówi.
Zdarzenie nie tylko uratowało życie pana Krzysztofa, ale również pozostawiło trwały ślad w społeczności szkolnej. – Po tym wszystkim wielu z nas rzuciło palenie, zaczęliśmy bardziej dbać o zdrowie – zauważa pani Monika.
– Nie uważam tego, co zrobiłam za bohaterski czyn. To był ludzki odruch, ale przerażenie w oczach, które widziałam u innych, pokazuje, jak wiele osób boi się i nie wie, co robić w takich sytuacjach.
Lepsza niedoskonała pomoc niż jej brak
Doktor hab. Robert Zymliński, prof. UMW z Kliniki Intensywnej Terapii Kardiologicznej USK, dziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu:
– To właśnie dzięki szybkiej reakcji osób obecnych na miejscu zdarzenia możliwe było uruchomienie i wdrożenie kolejnych etapów systemu ratownictwa. Działania zostały przejęte przez wykwalifikowany zespół medyczny, a następnie pacjenci trafili do Szpitala Uniwersyteckiego we Wrocławiu, wysokospecjalistycznego ośrodka, gdzie otrzymali zaawansowaną pomoc. Ich stan był bardzo ciężki, brak natychmiastowej resuscytacji w pierwszych minutach mógłby zakończyć się tragicznie – trwałymi uszkodzeniami neurologicznymi, a także śmiercią. Natychmiastowe podjęcie resuscytacji i uruchomienie systemu ratownictwa, nawet przez osobę niedoświadczoną, zwiększa szanse przeżycia pozaszpitalnego zatrzymania pacjenta. Ważne jest, by przełamać strach i rozpocząć uciskanie klatki piersiowej. To naprawdę nie jest nic trudnego. Lepsza jest niedoskonała pomoc niż dramatyczna w swych skutkach bierność.