


Nasze super mamy
Albo macierzyństwo, albo kariera zawodowa. Ten stereotyp doskonale przełamują kobiety pracujące na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu, które z powodzeniem łączą jedno z drugim. Prowadzą badania naukowe, publikują, leczą pacjentów, a ich codzienna praca nie kończy się o godz. 16 i często pochłania je także w weekendy. Nie przeszkadza im to być szczęśliwymi mamami, czasem niemałej gromadki.
Doktor Kamila Ludwikowska z Katedry i Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych UMW przyznaje, że często pracuje naukowo po nocach. Jest mamą 11-letnich bliźniaczek Hani i Zuzi oraz 5-letniego Antosia. W klinice pracuje jako pediatra, robi dodatkowo drugą specjalizację z chorób zakaźnych, jest koordynatorką ogólnopolskiego rejestru chorób zapalnych u dzieci, główną badaczką projektów naukowych związanych z powikłaniami COVID-19 u dzieci, autorką kilkudziesięciu publikacji naukowych. Ponadto należy do licznych towarzystw naukowych, w tym European Society for Paediatric Infectious Diseases (ESPID).
– Doświadczenie domu, rodziny, konieczności poukładania sobie wszystkich zadań, organizacja i dyscyplina bardzo przydają się w pracy naukowej – przekonuje dr Kamila Ludwikowska. – Pozwalają określić priorytety. Zarówno macierzyństwo, jak i praca naukowa to gry długodystansowe. Ani jedno, ani drugie nie przynosi natychmiastowej gratyfikacji. Konieczna jest cierpliwość. Nie można też zakładać, że wszystko uda się idealnie, trzeba być gotowym na trudne momenty.
Nasza rozmówczyni przyznaje, że dzięki macierzyństwu nauczyła się przyjmować pomoc, co zanim została matką, nie było dla niej oczywiste. Jednak jej doświadczenie od początku nie było łatwe. Dziewczynki przyszły na świat przedwcześnie, a ona sama po porodzie znalazła się w stanie zagrażającym życiu. Pierwszy rok nie miał nic wspólnego z romantyczną wizją szczęśliwej mamy, z radością obserwującej rozwój maluchów. Dziewczynki wymagały rehabilitacji i mnóstwa zabiegów koniecznych u wcześniaków. Ogromnym wsparciem był mąż, ale na co dzień nie mogła liczyć na pomoc rodziny, której nie było na miejscu. Przy trzecim dziecku wydawało się jej, że najtrudniejsze ma za sobą i teraz będzie tylko dobrze. Jednak okazało się, że Antek cierpi na chorobę przewlekłą, z którą będzie się zmagał do końca życia.
– Sama mu ją zdiagnozowałam i długo źle się z tym czułam – mówi lekarka. – Takie obwinianie się nie było racjonalne, bo dzięki szybkiemu rozpoznaniu można było szybko wdrożyć odpowiednie postępowanie. W ogóle mama-pediatra to osobny przypadek. Z jednej strony bagatelizuję niektóre dolegliwości swoich dzieci (no bo przecież katar czy kaszel to nie choroba), ale z drugiej – za bardzo wybiegam w przyszłość, myśląc o odległych powikłaniach, jakie mogą dotknąć moje dzieci.
Zapracowana mama może być dobrym przykładem dla pociech. Jedenastolatki chcą w przyszłości pracować naukowo. Jedna z bliźniaczek ma jasno sprecyzowany cel badawczy – chce wynaleźć lek na chorobę Antka, żeby brat mógł żyć tak samo, jak inne dzieci, bez żadnych ograniczeń.
Małżeństwo lekarskie z trójką dzieci to przypadek dr Katarzyny i dr. Michała Tkaczyszynów. On jest kardiologiem w Instytucie Chorób Serca, ona pracuje w Klinice Pediatrii i Chorób Infekcyjnych, obecnie przebywa na urlopie wychowawczym, który niebawem zakończy. Mają trzech synów w wieku 7 lat, 3,5 lat i 1,5 roku: Adama, Antka i Leona.
– Postawiłam na macierzyństwo w stu procentach – wyznaje dr Katarzyna Tkaczyszyn. – Nie szukałam dodatkowych zajęć, po postu wychowuję dzieci. Podobnie zamierzam pracować na sto procent po powrocie do kliniki.
Młodą mamę czeka dokończenie specjalizacji z pediatrii i przygotowanie się do egzaminu specjalizacyjnego. Natomiast za sobą ma już doktorat, który zresztą obroniła w przeddzień urodzenia średniego syna. Jak mówi, w codzienności z trojgiem dzieci należy się skupić na dniu dzisiejszym, w czym pomaga kalendarz, w którym każdy ma swoją rubrykę. To absolutna podstawa w sytuacji, gdy praca męża wymaga częstych dyżurów czy wyjazdów.
– Nasze mamy nie mieszkają we Wrocławiu, więc możemy liczyć na pomoc weekendową, a także zaopatrzenie w jedzenie – mówi dr Katarzyna Tkaczyszyn. – Uważam też, że trzeba walczyć o jakąś przestrzeń dla siebie. Dla mnie stała się nią pasja do biegania, którą zaraził mnie mąż. Mamy za sobą kilka półmaratonów, a w planach kolejne. To daje trochę dystansu do rzeczywistości.
Mama-lekarka uważa, że pracę i wychowywanie dzieci da się połączyć, ale nie da się robić wszystkiego naraz. Wszystko ma swój czas, dlatego właśnie specjalizacja musiała poczekać. Sama miała dwójkę rodzeństwa, więc duża rodzina, w której wiecznie jest głośno, ciągle ktoś czegoś chce, a jeszcze wszystko to musi znosić pies – jest dla niej naturalnym środowiskiem. Stara się nie leczyć sama własnych dzieci (zresztą chłopcy nie lubią, kiedy ich bada), woli chodzić z nimi do przychodni, bo lepiej, żeby na chore dziecko spojrzał ktoś z boku. Synowie nie bawią się „w lekarza”. Najstarszy tymczasem chce być piłkarzem, w sferze marzeń jest jeszcze zawód strażaka.
– I bardzo nas to cieszy – dodaje dr Tkaczyszyn.
Katedra i Zakład Biologii Molekularnej i Komórkowej UMW to jednostka wyjątkowa, która mogłaby udzielać praktycznych porad, jak godzić macierzyństwo z wysoką poprzeczką w pracy. Pracują tu same kobiety i tylko jedna z nich, doktorantka, jest (na razie) bezdzietna. Gdyby ich potomstwo było w zbliżonym wieku, można by tu stworzyć całkiem spory oddział szkolny.
– Wyliczyłyśmy, że mamy razem 26 dzieci – śmieje się szefowa jednostki dr hab. inż. Julita Kulbacka, prof. UMW, prywatnie mama 20-letniego Michała, 17-letniej Natalii i 13-letniej Emilii. – Bywają trudne okresy, jak np. sezon jesienno-zimowy, gdy dzieci częściej chorują, ale dajemy radę. Nasza jednostka jest na pierwszym miejscu w uczelnianym rankingu osiągnięć naukowych na Wydziale Farmaceutycznym.
Może to dowód na to, że matki są lepiej zorganizowane? Logistyka, organizacja, wsparcie ze strony mężów czy innych członków rodziny, głównie babć – to elementy, które powtarzają się w rozmowie. Do tego dochodzi umiejętność pracy w nocy i optymalne wykorzystywanie czasu. Ale według pań najważniejszą sprawą jest atmosfera w pracy, życzliwość przełożonych i wsparcie współpracowników. Zapewniają, że w ich jednostce tak właśnie jest i w dodatku to już wieloletnia tradycja.
„Rekordzistka”, matka sześciorga dzieci (najstarsza córka Maria ma 27 lat, najmłodsza Lidka – 7), dr Agnieszka Chwiłkowska w pracy naukowej zajmuje się m.in. biomateriałami do wypełniania dziąseł. Wspomina, jak od swojej byłej szefowej, śp. prof. Teresy Banaś, dostawała prezent z okazji każdej kolejnej ciąży. To była autentyczna radość dla szefowej, w żadnym razie nie kłopot. Profesor, kiedy już przeszła na emeryturę, zapraszała swoje pracownice z rodzinami do ogrodu, lubiła „babciować” ich dzieciom. Podobnie rodzinną atmosferę tworzyła jej następczyni, prof. Jolanta Saczko, zmarła w ubiegłym roku. Obecnej szefowej, prof. Julicie Kulbackiej, nie pozostaje nic innego, jak kontynuować dobrą tradycję macierzyńskiego teamu. Matce łatwiej zrozumieć inną matkę. Dlatego nie ma problemu, gdy którąś z koleżanek trzeba nagle zastąpić, bo dziecko zachorowało albo trzeba coś pilnie załatwić. Okazji do rewanżu zapewne nie zabraknie. Ważne jest także to, że praca naukowa jest ich pasją, nie tylko (jak przyznają) odpoczynkiem od domowych zajęć.
– Jesteśmy szczęśliwe w pracy, a szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko – podkreśla dr hab. inż. Anna Choromańska, prof. UMW, która godzi zawodowe tematy związane z elektroporacją z opieką nad trojgiem dzieci w wieku 5, 9 i 11 lat.