




Zakończyły się ekshumacje we Lwowie
Po pięciu tygodniach spędzonych w objętej wojną Ukrainie dr Łukasz Szleszkowski z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu (UMW) wrócił w sobotę do Polski. Wspólnie z Instytutem Pamięci Narodowej (IPN) prowadził prace ekshumacyjne na dawnym cmentarzu we Lwowie – Zboiskach. Dzięki nim udało się odnaleźć szczątki co najmniej 31 żołnierzy Wojska Polskiego.
Wyjazd był kontynuacją badań poszukiwawczych, rozpoczętych jesienią 2019 r. IPN zlokalizował wówczas na nieczynnym cmentarzu miejsce pochówku polskich żołnierzy, którzy polegli podczas obrony Lwowa we wrześniu 1939 r. W walkach tych uczestniczyła m.in.10. Brygada Kawalerii Stanisława Maczka, późniejszego generała i dowódcy słynnej 1. Dywizji Pancernej.
W czerwcu br. Ministerstwo Kultury i Polityki Informacyjnej Ukrainy zgodziło się, aby strona polska prowadziła dalsze poszukiwania. Podczas prac – trwających od 4 do 30 sierpnia – interdyscyplinarny zespół Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN oraz dr Łukasz Szleszkowski, lekarz, specjalista medycyny sądowej z UMW, ujawnili dwa zbiorowe groby, a w nich szczątki 31 osób oraz liczne szczątki luźne należące prawdopodobnie do kolejnych kilkudziesięciu ofiar.
Jak informuje IPN, tak duża liczba szczątków luźnych wynika z tego, że żołnierze ponieśli śmierć na polu walki po ciężkim ostrzale artyleryjskim, który mógł spowodować rozległe obrażenia ciał. Dodatkowo groby zostały częściowo zniszczone późniejszymi pochówkami. Ostateczna liczba ofiar, które ekshumowano, będzie znana po dalszych badaniach antropologicznych i genetycznych.
Podczas prac znaleziono też elementy oprzyrządowania i umundurowania wojskowego (guziki wojskowe, pasy, maski gazowe) oraz przedmioty osobiste, w tym m.in. medaliki, różańce, polskie monety. Badacze natrafili także na 11 nieśmiertelników z danymi pozwalającymi na ustalenie tożsamości żołnierzy. Pozwoli to przeprowadzić badania genealogiczne i zabezpieczyć materiał porównawczy do badań genetycznych od krewnych poległych żołnierzy.
***
Współpraca Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu z Instytutem Pamięci Narodowej rozpoczęła się wiele lat temu. W Zakładzie Medycyny Sądowej UMW wisi duża mapa, na której pinezkami zaznaczonych jest kilkadziesiąt miejsc odwiedzonych wspólnie z IPN przez dr. Łukasza Szleszkowskiego i dr Agatę Thannhäuser, antropolog sądową. Podczas wyjazdów, które trwały od kilku dni do kilku tygodni, eksperci UMW wykonywali zarówno badania medyczno-sądowe i antropologiczne, jak i pełen zakres prac – od poszukiwań po podjęcie szczątków. O szczegółach opowiada dr Łukasz Szleszkowski.
Od 17 lat Wasza dwójka – medyk sądowy i antropolog sądowa – współpracuje z IPN. Jesteście jedynym takim duetem w Polsce, którzy przecierał szlaki, a potem uczył innych, jak prowadzić prace ekshumacyjne.
Lata doświadczenia na pewno wiele nam dały. Prace, które prowadziliśmy na Osobowicach, były pierwszymi w Polsce na taką skalę. To była cenna lekcja, która otworzyła przed nami drzwi do kolejnych ekshumacji inicjowanych przez IPN. Dziś już wiemy, jak pracują archeolodzy, jak im ewentualnie pomóc, a przede wszystkim nie przeszkadzać. Oczywiście zdarzały się wyjazdy, jak np. na Podkarpacie, kiedy szukaliśmy szczątków na głębokości 10 metrów i niestety nie znaleźliśmy. Ale to też było ważne doświadczenie. Podobnie w Szwajcarii, kiedy zostałem poproszony o pomoc w odnalezieniu szczątków Konstantego Rokickiego, polskiego konsula w Bernie w latach 1939-1945, który ratował Żydów, wydając im paszporty krajów Ameryki Południowej, dzięki czemu nie trafili do gett. Ocalił około 500 rodzin.
A Gruzja? Przecież to właśnie Was poproszono o wsparcie w poszukiwaniach ofiar reżimu.
To prawda. Gruzja, która ma historię pełną ofiar Powstania Gruzińskiego czy Wielkiego Terroru z lat 30., przez wiele lat nie podejmowała działań terenowych, aby odnaleźć miejsca ich spoczynku. Im jest oczywiście trudniej, bo wszelkie archiwa zostały wywiezione do Moskwy, ale też nie wiedzieli, jak takie prace prowadzić. Dwukrotnie wygłaszałem tam wykłady i opowiadałem o naszych doświadczeniach. Zaprosili mnie też na konferencję, abym podzielił się doświadczeniami na temat poszukiwań nieznanych miejsc pochówków.
Prowadziliśmy również prace, gdy odnaleziono szczątki w okolicy dawnej kopalni odkrywkowej. Okazało się jednak, że był to dawny cmentarz. Kolejny raz to były już badania trzydziestu ofiar Wielkiego Terroru znalezionych niedaleko Batumi. Potem, na konferencji podsumowującej, miałem możliwość spotkania z członkami niezależnego rosyjskiego stowarzyszenia Memoriał, zajmującego się badaniem komunistycznych zbrodni oraz ochroną praw człowieka. W 2022 roku zostali laureatami Pokojowej Nagrody Nobla i w tym samym roku, decyzją rosyjskiego sądu, zostali zlikwidowani.
Wasze prace, obok aspektu humanitarnego, mają też wartość naukową.
Już podczas prac na Osobowicach wykazaliśmy, że wbrew obowiązującym przepisom ofiary były tracone przez pluton egzekucyjny tzw. metodą katyńską, czyli strzałem w potylicę, a nie w serce. Napisaliśmy na ten temat artykuły, które ukazały się w zagranicznych czasopismach naukowych poświęconych medycynie sądowej, i które były cytowane przez innych badaczy zbrodni. Jesteśmy też wykładowcami na studiach podyplomowych z archeologii sądowej, a ja dodatkowo współtworzyłem podręcznik do archeologii sądowej.
Dwa razy w naszej rozmowie pojawiły się Osobowice. Przypomnijmy, że działania IPN, dotyczące poszukiwań i identyfikacji, rozpoczęły się właśnie we Wrocławiu, o czym opowiada nawet oparty na faktach spektakl "Golgota Wrocławska". Współautorem jego scenariusza jest dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, obecny zastępca prezesa IPN, kierujący Biurem Poszukiwań i Identyfikacji.
Zgadza się i bardzo polecam ten spektakl, ponieważ pokazuje, jak wyglądały początki działań, w których uczestniczymy od 2008 r. To historia młodego nauczyciela, który pisząc pracę doktorską, natrafia na listy pisane przez więźniów, ofiary powojennego systemu komunistycznego osadzone w zakładzie przy ulicy Kleczkowskiej. Listy do rodzin, które nigdy nie zostały wysłane, ponieważ ich nadawcy, na podstawie fikcyjnych zarzutów, zostali skazani na śmierć. Nie chcę zdradzać całości, jeśli ktoś nie oglądał, ale dodam, że postać nauczyciela jest wzorowana na prof. Szwagrzyku…
…który jakieś 25 lat temu trafił do Zakładu Medycyny Sądowej UMW poszukując śladów represjonowanych więźniów, których pochowano na Cmentarzu Osobowickim.
Tak, zgłosił się do dr. Jerzego Kaweckiego, wiedząc że czasami ciała więźniów przekazywano do nauki anatomii. Chciał też zapoznać się z naszymi księgami sekcyjnymi, aby znaleźć dodatkowe informacje. Ta współpraca zaowocowała poszukiwaniami na polach więziennych z przełomu lat 40-50 XX wieku, które dzięki działaniom środowisk opozycyjno-patriotycznych zachowały się, jako jedne z nielicznych w Polsce, na Osobowicach. W 2002 r. ukazała się nawet książka pod redakcją prof. Szwagrzyka "Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy we Wrocławiu 1946-1955", w której jest wykaz wszystkich nazwisk więźniów politycznych, a wraz z nią pomysł, aby spróbować ich odszukać. Pierwsza ekshumacja odbyła się rok później, a do 2012 r. wydobyto około 500 szczątków, w tym 299 należących do więźniów, co potwierdziły badania DNA, gdyż część z nich udało się zidentyfikować.
W tym Stefana Półrula. Zdaje się, że jego historia zmieniła Pana spojrzenie na szczątki ofiar?
Stefan Półrul był marynarzem, jedynym przedstawicielem tej profesji straconym w tym czasie we Wrocławiu. Kiedy w grobie znaleźliśmy artefakty, w tym metalowy guzik z kotwicą, nie było wątpliwości, że to on. To była pierwsza ekshumacja, w której uczestniczyłem od początku do końca – łącznie z uroczystym pogrzebem w jego rodzinnej miejscowości, podczas którego został zrehabilitowany. Wtedy po raz pierwszy naprawdę zrozumiałem, że to nie tylko medycyna sądowa, że każda znaleziona przez nas kość należy do człowieka, który ma swoją historię, rodzinę, potomków, którzy żyją w zawieszeniu i niewiedzy. Czasami, zanim prawda zostanie wyjaśniona, mierzą się z oceną znajomych czy sąsiadów. I tak było w przypadku Stefana Półrula, zanim zostało głośno powiedziane, że owszem, zbierał dane wywiadowcze, ale były to dane oficerów Armii Czerwonej. Nie był więc bandytą, choć krążyła taka legenda. Skojarzyło mi się to z rehabilitacją Jacka Soplicy z "Pana Tadeusza" i zostało w pamięci. Wtedy chyba wsiąknąłem w tę pracę na dobre.
Później była słynna Łączka, czyli kwatera Ł na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie, na którą także zaprosił Was IPN. Ekshumowaliście szczątki około 300 osób, w tym żołnierzy Armii Krajowej.
To zdarzenie odbiło się wielkim echem, nie tylko w mediach i nie tylko polskich. Nie doszłoby jednak do niego, gdyby nie Osobowice. Jako pierwsi – Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, IPN, Pomorski Uniwersytet Medyczny i my – pokazaliśmy, że warto podjąć ryzyko, aby ocalić ofiary zbiorowych mogił i "oddać" je bliskim, którzy nas zresztą licznie w Warszawie odwiedzali. Pamiętam, że codziennie przychodził do nas syn komandora Marynarki Wojennej Stanisława Mieszkowskiego, bezzasadnie skazanego na śmierć w 1952 r. za zdradę państwa, a po czterech latach całkowicie uniewinnionego. Zespołowi udało się zidentyfikować jego szczątki. W 2017 r. odbył się uroczysty pogrzeb państwowy, wówczas już, kontradmirała, którym został mianowany pośmiertnie za swoje zasługi m.in. na rzecz obrony kraju. Dziś ma ulice swojego imienia, skwer w Kołobrzegu i pamiątkowe tablice. Zobaczyłem wtedy, że mimo upływu lat, te historie wciąż są żywe, a ekshumacje, które prowadzimy to rodzaj misji.
Zdarza się, że prowadzicie poszukiwania w miejscach, które nie wskazują na obecność grobów?
W takich pracach uczestniczyliśmy na przykład w Białymstoku, na terenie prywatnych posesji. Znaleźliśmy tam szczątki więźniów straconych w tamtejszym więzieniu w latach 1945-1956. Badałem też szczątki poległych we wrześniu 1939 r. żołnierzy KOP (Korpus Ochrony Pogranicza), których miejscowi pochowali przy strażnicy, ale ich groby zostały odkryte przez archeologów z IPN już na wielkim polu kukurydzy na terenie dzisiejszej Białorusi.
Czy wszystkie ofiary represji ginęły w ten sam sposób, to jest przez egzekucję?
W przypadku oddziału Narodowych Sił Zbrojnych, dowodzonego przez kapitana Henryka Flame, ps. Bartek, mieliśmy do czynienia z wyjątkowo brutalną prowokacją UB i sowieckich służb. Agent bezpieki, który wniknął w szeregi żołnierzy, obiecał że zostaną przerzuceni na Zachód. Zamiast tego trafili na Opolszczyznę, gdzie zostali zamordowani. Jedną grupę wysadzono w powietrze w Starym Grodkowie. W barakach dawnego lotniska Luftwaffe, pod pozorem gościnności, zorganizowano jedzenie i alkohol. Z akt sprawy wiemy, że lekarz UB podał żołnierzom środki nasenne, a następnie wysadzono ich w powietrze, prawdopodobnie przy użyciu min przeciwczołgowych. Kolejna grupa została zamordowana w majątku Scharfenberg pod Dworzyskiem – obrzuceni granatami i rozstrzelani przy próbie ucieczki, a trzecia została wysadzona w Barucie, dziś nazywanym śląskim Katyniem. Ich ciał nie udało się odnaleźć, jedynie pojedyncze fragmenty kości.
Coś takiego nie miało precedensu w innych częściach Polski, ich po prostu fizycznie unicestwiono. Ekshumowaliśmy szczątki 30 osób, dosłownie w kawałkach. Jako medyk sądowy mogę powiedzieć, że był to zupełnie inny przypadek niż klasyczne egzekucje – inne obrażenia, inny charakter zgonów. To było coś unikalnego, nawet z perspektywy badań nad powojennymi represjami.
Przedwczoraj z kolei wrócił Pan z Ukrainy, w której trwa wojna. Mam nadzieję, że jeszcze porozmawiamy na temat tego wyjazdu.
To były bardzo intensywne tygodnie, chętnie o nich opowiem, o naszych pracach i o tym, jak wygląda teraz życie we Lwowie. Najpierw jednak muszą opaść emocje, których na miejscu nie brakowało.
Fot. Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN oraz Tomasz Walów/UMW