W sprawie oceny okresowej
Wbrew niektórym sugestiom prawie wszyscy nauczyciele akademiccy potwierdzają celowość istnienia ankiet oceny okresowej nauczycieli. Na naszej uczelni już się przyzwyczailiśmy do ankiet jako jednego z instrumentów oceny, z którą każdy tu zatrudniony musi się pogodzić, bo wynika ona z przepisów prawnych, a nie z woli pracodawcy.
Przyzwyczailiśmy się też do stałych modyfikacji tych ankiet jako naturalnego sposobu wpływania na naszą aktywność w określonych sferach, a także z konieczności ich dostosowania do zewnętrznych wymagań narzucanych uczelniom przez różne instytucje zewnętrzne. Przez lata ubezwłasnowolniano uczelnie, które z pokorą przyjmowały i przyjmują wszystko to co „góra” wymyśli i bardzo rzadko środowisko potrafi się skonsolidować wokół określonego tematu.
Także na naszej uczelni bardzo rzadko dyskutujemy nad określonymi sprawami i potem wzmacniamy mandat naszych przedstawicieli w dyskusjach zewnętrznych. Inny jest mandat rektora uczelni, a inny rektora, który ma za sobą, np. uchwały 5 rad wydziałów w określonej sprawie a przecież w jednym i drugim przypadku rektor jest tą samą osobą. Nie wiem czy to dość jasno przedstawiłem, ale o ile zrozumienie tego może być trudne dla wielu osób niefunkcyjnych to dla funkcyjnych powinno być „oczywistą oczywistością”. Jeśli jednak nie jest, to niestety to nie jest ich, lecz nasze zmartwienie. Albo ktoś to rozumie czyli zna i „czuje” kompetencje różnych organów albo nie.
Jak to zwykle w życiu bywa – wszyscy twórcy, w tym przypadku twórcy tej ankiety chcieliby, aby ewentualni jej krytycy widzieli także jej pozytywy, gdyż na ogół krytycy podkreślają jej wady, a o pozytywach nie mówią, choć w szczegółowej rozmowie bez trudu wskazują jej zalety.
Skoro zatem ankieta zawiera prawie te same punkty, choć inaczej wyrażone to dlaczego budzi takie emocje? Przecież „ dorobek naukowy” pracownika był zawsze oceniany i zawsze odgrywał ważną rolę.
Ankieta ma jednoczasowo dotyczyć wszystkich nauczycieli (patrz pisma dziekanów) czyli ok. 1093 osób. Wyniki oceny mają przede wszystkim wpływać na wysokość wynagrodzenia.
Jej rzetelność i sprawiedliwość nabiera więc szczególnego znaczenia, ponieważ chcemy być właściwie ocenieni.
Trzeba wyraźnie podkreślić, że ANKIETA to nie OCENA, choć - na nieszczęście - niektóre osoby , także funkcyjne, albo tego nie rozumieją albo udają, że nie rozumieją.
Tak oto za jednym zamachem – zupełnie bezzasadnie - wyniki ankiety utożsamiono z wynikami oceny pracownika. Innymi słowy - słowo „ankieta” czy „ocena” zaczęło funkcjonować zamiennie z winny decydentów.
W ten oto sposób – niechcący - uczelnię podzielono na 2 grupy pracowników: nauczycieli (1093) i pracowników niebędących nauczycielami, w tym administrację (ok. 858 osób).
Dzisiaj wszyscy zarabiają mało i zarobki wszystkich powinny wzrosnąć, ale pracownicy jednej grupy podlegają parametrycznej ocenie, a drugiej grupy miały jej podlegać, wiemy jednak czym to się skończyło. A zatem w uczelni funkcjonują 2 grupy pracowników:
Jedna, której wysokość zarobków zależy od stanowiska i opinii bezpośredniego przełożonego i druga grupa, w której wysokość zarobków zależy od stanowiska i wyników „ankiety”, która miała się okazać obiektywnym narzędziem oceny.
Jak wyszło każdy sam oceni.
Główną zaletą nowej ankiety jest zwrócenie uwagi na jakość prac naukowych oraz próba zróżnicowania rzeczywistego wkładu poszczególnych autorów w ich powstanie. To bardzo dużo i w perspektywie kilku lat przyniesie dobre wyniki.
Czy jednak dzięki temu nasz wydział osiągnie kategorię A? Zobaczymy, musimy jednak od czegoś zacząć i trzeba w coś wierzyć. W obecnej sytuacji to z pewnością krok w odpowiednim kierunku. Ten pomysł przyjąłem ze szczególną satysfakcją, ponieważ kilka lat temu sam jako dziekan zwróciłem się do społeczności wydziału, aby każdy pracownik naukowy był rocznie pierwszym autorem w co najmniej 1 pracy, tak więc jest to praktyczna realizacja mojego apelu - pomysłu sprzed lat, bo przecież to jest dokładnie to samo. Może jedna praca z pierwszym autorstwem na 2 lata biorąc pod uwagę realny cykl badawczy – doświadczenie, zebranie materiału, cykl w redakcji. A jak weźmie się pod uwagę „armię” rezydentów, lekarzy klinicznych, doktorantów, którym należy się też pierwszeństwo w autorstwie – to okaże się, że bycie pierwszym autorem w jednej pracy to spory wysiłek, a dla tzw. „dopisywaczy” cel w praktyce nieosiągalny.
W całej uczelni w 2012 roku pojawiło się 2764 publikacji.
Niestety ani współczynnik Hirscha, ani IF, ani liczba cytowań nie mówi nic o rzeczywistym wkładzie konkretnego współautora w powstanie dzieła, bo te same współczynniki mają zarówno „tytani pracy”, jak i cwaniacy czyli „sprytni dopisywacze”. Środowisko wie doskonale kto jest kim, ale „ankieta” tego nie wie i „wystawia” ocenę wyróżniającą jednym i drugim, a to jest wyjątkowo niesprawiedliwe i gorszące szczególnie dla młodych ludzi. W tym mieści także klasyczny nepotyzm, który przy ocenie ankietowej będzie się rozwijał. Powtarzam przy ocenie ankietowej a nie przy stosowaniu ankiety.
Trzeba jednoznacznie podkreślić, że „bezprawny i nieuzasadniony” fakt wystawiania ocen przez ankietę był już wcześniej u nas stosowany, a dlaczego był tolerowany? Zawsze tak jest, że bezprawne działania czy decyzje wychodzą na wierzch wtedy, gdy naruszają interesy konkretnych osób. A jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o … ?
Czy ktokolwiek znający realia jest w stanie sobie wyobrazić członków komisji, którzy zmienią ocenę „lepszą” wystawioną przez ankietę na „gorszą” komisyjną i potrafią to uzasadnić? Przecież to jest niemożliwe, chyba że członkowie komisji chcą się ciągać po sądach lub komisjach dyscyplinarnych czy komisjach etyki. Tego twórcy „ocen w ankiecie” chyba nie przewidzieli. Chcieli zobiektywizować ocenę, a tego nie da się w pełni zrobić. Gdyby to było możliwe to ocenę wystawiałaby nam biblioteka, a nie komisja!!!
Tymczasem ankieta ma być jedynie pomocna przy ocenie pracy konkretnej osoby. Ma tę ocenę ułatwiać a nie ją zastępować. Nie znalazłem na innych uczelniach, aby ocenę wystawiały ankiety, choć ankiety są dość częste. Oczywiście zapewne wśród kilkuset uczelni są też takie, w których słowo „organ” oznacza „komputer-ankietę”, ale czy to dobry przykład do naśladowania?
Punktacja w ankietach jest konieczna, gdyż trzeba „sterować” aktywnością pracowników, ale ocenę wystawia komisja wydziałowa, ponieważ tylko żywi ludzie znają specyfikę poszczególnych zakładów i wydziałów.
Z uznaniem należy przyjąć próbę oceny pracy współautorów wg kolejności autorów, bo z jednej strony wszyscy dostają punkty, ale najwięcej ci, którzy rzeczywiście najwięcej wnieśli do pracy. To minimum sprawiedliwości. Nie będę tego rozwijał, ale uważam, że to krok w dobrą stronę.
Próba przeniesienia kryteriów oceny wydziału na ocenę poszczególnych osób nie jest w pełni możliwa, bo ocena pracowników to ocena ich działalności organizacyjnej, dydaktycznej i naukowej, które są równie ważne dla funkcjonowania uczelni, a tymczasem wydziały są oceniane tak jakby były jednostkami wyłącznie naukowymi. Oczywiście nie do końca, ale ocena działalności naukowej jest najważniejsza. Podobno dla twórców ta cecha ankiety jest zasadniczą zaletą, a dla innych główną wadą, bo sprowadzanie szkoły wyższej do jednostki naukowej jest nieporozumieniem. Choć niestety wymuszonym przez szkodliwą politykę w tym zakresie ministerstwa.
Niezależnie od racji w tej sprawie trzeba pamiętać, że szkoła wyższa ma różne zadania, a działalność naukowa jest bardzo ważna, ale czy najważniejsza? A może tak samo ważne jest szerzenie w społeczeństwie etosu akademickiego, zasad rzetelności i uczciwości i.t.d.
Zobaczmy jakie są fakty, a nie nasze opinie w tej sprawie.
Wystarczy popatrzeć na własne podwórko i policzyć ile czasu zajmuje nam praca dydaktyczna i organizacyjna, kliniczna, a ile praca naukowa. Biorę pod uwagę tylko prawdziwość rozliczeń pensum, czyli tak jak wierzę, że jest na naszej uczelni.
Wielkość środków przeznaczanych na badania naukowe jest małym ułamkiem środków stanowiących koszty dydaktyczne i organizacyjno-administracyjne. Nieudolną próbą wyjścia z sytuacji jest ocena w grupach jednorodnych. Napisałem nieudolną, bo ocena ma kreować określoną politykę, a nie utrwalać istniejący stan rzeczy. W tym systemie przejście do z grupy B do A jest bardzo trudne i twierdzenie, że brakuje nam niewiele jest prawdziwe, ale i naiwne, gdyż zakłada zwiększenie naszego dorobku, przy zmniejszonych nakładach na badania czyli zakłada – cud. Dodatkowo musi zakładać zmniejszenie dorobku niektórych jednostek z grupy A, bo musi się zwolnić miejsce w rankingu. Nie wszyscy mogą być w A. Innymi słowy ktoś musi stracić abyśmy my zyskali.
Czy przy tych skromnych nakładach wynikających z kategorii B jest to możliwe?
Oczywiście trzeba w to wierzyć i działać, bo inaczej nasza praca nie miałaby sensu – potrzebny jest wyjątkowy wysiłek, intelekt, odpowiednia - choć nie każda - współpraca i pozyskanie środków z innych źródeł!
Ocenę wydziałów uczelni należy dlatego modyfikować, aby wynikała ona z roli i zadań szkoły wyższej jako instytucji tzn. w kierunku oceny całych wydziałów (dydaktyka, nauka, organizacja a także działalność kliniczna) a nie wybranych sfer działalności. Może wyjściem byłaby kategoryzacja działalności w zakresie dydaktyki?
Podsumowując – sfera nauki obejmuje niewielkie nakłady finansowe, ale ma ogromny wpływ na miejsce w rankingu, a dydaktyka zabiera ogromne nakłady FINANSOWE, ALE NIE WPŁYWA znacząco NA MIEJSCE W RANKINGU.
W KAŻDYM MIEJSCU NALEŻY ZATEM PODKREŚLAĆ – ZGODNIE Z PRAWDĄ – OGROMNE ZNACZENIE DYDAKTYKI, a także działalności klinicznej, której w ogóle się nie uwzględnia, tak jakby nie istniała. Wyniki w LEK i LDEK będą dobrą okazją do tego, ale należy rozszerzać egzaminy końcowe na farmację, pielęgniarstwo i.t.d. tak, aby nie było „świętych krów” na uczelniach i wyniki pracy wszystkich nauczycieli były oceniane. Aktualnie na zewnątrz uczelnia jest oceniana w zakresie dydaktyki tak jakby istniały tylko 2 wydziały prowadzące dwa kierunki - lekarski i dentystyczny. Akredytacji podlegają wszyscy, ale obiektywnej weryfikacji jakości kształcenia i to w porównaniu do innych uczelni tylko te dwa.
Uczelnia bez dydaktyki i realizacji zadań organizacyjnych nie będzie funkcjonować podobnie, jak nie będzie funkcjonować bez pracy setek „przeciętniaków”.
Ankieta nie ma oceniać pracownika, lecz ma wskazać pracownikowi, który zakres aktywności w swojej pracy winien poprawić. Ma być instrumentem do realizacji określonej polityki, w tym kadrowej.
Ankieta – jak każda - ma zatem zalety i wady.
O zaletach już wspominałem. Teraz wady.
- Kryteria oceny ustalono post factum, czyli po okresie zatrudnienia. A tymczasem elementarna przyzwoitość wymaga, aby kryteria oceny pracownika były mu znane przed rozpoczęciem pracy. Każda władza wie, że zaufanie zyskuje się przez lata ciężkiej pracy, a traci szybko jedną nieprzemyślaną decyzją. I tak właśnie jest w tym przypadku, bo trudno mieć zaufanie do władzy, która kryteria oceny wprowadza post factum; kto nam zagwarantuje, że przy następnej ocenie za 2-4 lata będą te same kryteria? Czy ktoś wie jakie będą? Czy zostaną zmienione z odpowiednim wyprzedzeniem? Ocena pracownika ma go zachęcać do pracy, a nie zniechęcać. Czy ustalanie kryteriów oceny post factum zachęca do lepszej pracy? To przecież absurd, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że wiele osób podejmowało się różnych zadań i funkcji na uczelni (np. sekretarzowanie w komisjach) uwzględniając również przyszłościową oceną i co? Proszę odpowiedzieć - co?
-
Zgodnie z prawem oceny nauczyciela dokonuje organ wskazany w statucie, czyli u nas powinna to być wybrana przez społeczność komisja. Komisja została wybrana, ale u nas ocenę stawia ANKIETA. Przy czym ta ankieta nigdy nie była stosowana w praktyce i nie wiadomo kto i na jakiej podstawie ustalił poszczególne oceny. Gdzie w tym wszystkim statystyka, mediana.
W tej sytuacji żadne tłumaczenia o tym, że jest to ocena wstępna, że musi być zatwierdzona i podpisana przez komisję nic nie da, bo fakt pozostaje faktem, że ocenę już wystawiono i to przy braku jakichkolwiek przesłanek w postaci doświadczeń z ankietą, średniej, analizy krzywej Gaussa, i.t.d.
Pragnę zwrócić uwagę, że tylko na wydziale lekarskim jest ok. 300 ankiet. Łatwo kogoś skrzywdzić. Pracownik musi wiedzieć w momencie rozpoczynania pracy co ma zrobić minimalnie, aby uzyskać ocenę pozytywną. Nie znamy jednak progu w poszczególnych ocenianych działalnościach, a próba „sprawdzenia post factum” doprowadza do kolejnych absurdów. O czym poniżej.
-
Punktacja ankiety w ocenach cząstkowych nie uwzględnia zupełnie wkładu pracy na poszczególnych funkcjach. Np. Opiekun roku dostanie 25% punktów ze 100% możliwych do zdobycia w ocenie dydaktycznej. Tymczasem pełnienie takiej funkcji jest tak angażujące, że powinno gwarantować takiej osobie maksymalną lub prawie maksymalną ocenę cząstkową. Po prostu na inną działalność w dydaktyce ta osoba nie ma czasu, bo musi pracować też np. naukowo.
Czy autor 2 podręczników akademickich zasługuje tylko na 40% punktów oceny cząstkowej?
Pełnienie różnych funkcji i aktywność organizacyjna na rzecz uczelni w żaden sposób nie może prowadzić do negatywnych ocen.
Można odnieść wrażenie, że twórcy lub doradcy twórców ankiety nigdy nie pełnili żadnych funkcji na tej uczelni lub zapomnieli ile czasu trzeba poświęcić na rzetelne wypełnianie obowiązków przy poszczególnych czynnościach organizacyjnych.
To są szczegóły i każdy może mieć inne spojrzenie na dany temat, ale generalnie ujmując osoby, które przygotowują zasady oceny 1093 osób muszą pamiętać o tym, że to powinien być proces, który wymaga licznych konsultacji i dyskusji i nie da się go przeprowadzić przy „zielonym stoliku”. Wśród tych ocenianych osób są zarówno młodzi nauczyciele, jak i osoby z ogromnym doświadczeniem, którzy przeżyli wiele ankiet i na pracy których opiera się funkcjonowanie tej uczelni, a także osoby którym przed odejściem na emeryturę należy się przede wszystkim szacunek, który w tym przypadku mógłby oznaczać choćby zapytanie ich o opinię.
Chcę wierzyć, że niechcący uwierzono w swoją nieomylność i w dobrej wierze prawie „przekroczono Rubikon” - bo przekonanie o nieomylności to wada każdej władzy, którą niektórzy nazywają arogancją. Błędy każdy wybaczy, ale arogancji nikt i nigdy. Chyba, że jest się chrześcijaninem, ale wtedy oczekuje przyznania się do winy i żałowania za grzechy.
Sposób wprowadzenia ankiety jest „akademickim” przykładem wylania „dziecka z kąpielą”, bo chcąc przeciwdziałać nierobom, czyli złu, niechcący zatracono pozytywny aspekt tej ankiety, o którym napisałem we wstępie.
Kilka uwag do artykułu prof. Adama Szeląga
p.t. „W sprawie oceny okresowej”
Bardzo dziękuję Panu Profesorowi za ten tekst i wyrażenie swoich poglądów.
Na wstępie też chciałbym stwierdzić, że zgadzam się z wieloma tezami tam zawartymi. Stanowią one bezwzględnie merytoryczny wkład w dyskusję nad ankietą i nad sposobem jej tworzenia.
Od pierwszego dnia, kiedy to rozpoczęliśmy w gronie dziekanów i prorektorów rozmawiać w sprawie nowej ankiety podkreślałem, że ma być ona tylko elementem oceny pracownika. Ważnym, parametrycznym, ale nie jedynym. Kolejny raz stwierdziłem to wyraźnie na ostatnim posiedzeniu Senatu Uczelni. Jest to o tyle istotne, że od wyniku oceny zależy nie tylko wysokość wynagrodzenia, ale i możliwość utraty pracy. Nowa ustawa - Prawo o szkolnictwie wyższym pozwala rektorowi zwolnić pracownika już za jedną ocenę negatywną, a za dwie kolejne negatywne oceny rektor jest zmuszony rozwiązać umowę o pracę.
Nie sądzę, abym kiedykolwiek odważył się podpisać zwolnienie z pracy bez wszechstronnej oceny obejmującej daleko szersze aspekty, niż tylko to, co „wyszło z ankiety”. Mam, więc nadzieję, że komisje wydziałowe właśnie tak wykonywały swoje czynności.
Zwrócił Pan uwagę na bardzo ważny element związany z ankietą. Zawiera ona, bowiem prawie te same punkty, które zawierała poprzednia ankieta (merytorycznie tworzona pod moim kierownictwem od 2006 roku). Zmieniła się natomiast wartość pracy naukowej. Związane jest to z nienajlepszą kategorią wydziałów w ostatniej ewaluacji. Z tego powodu nie zgadzam się z Pana sugestiami, że pracownicy nie wiedzieli, za co będą oceniani. Są oceniani za pracę.
Niestety część naszego środowiska idzie po najmniejszej linii oporu. Minimum pracy, maksimum zysku (czy to czasowego, finansowego, znajomościowego itp.).
Mam nadzieję, że wyniki ankiety pokażą, że jest to część niewielka.
Zaznaczył Pan, że zbyt mało miejsca poświęcono dydaktyce. To prawda. Ale zaraz nasuwają mi się na myśl wyniki analizy tejże przeprowadzonej przez zespół pod kierunkiem Pani dr Haliny Wojnowskiej-Dawiskiby. Zaowocowały one powołaniem zespołów ds. oceny dydaktycznej, które przez ostatni rok akademicki pracowały bardzo intensywnie.
Ale zespoły te nie załatwią sprawy właściwego prowadzenia zajęć w naszej Uczelni. Ilu kierowników katedr i zakładów przeprowadza hospitacje zajęć dydaktycznych? Ilu kierowników odpytuje studentów podczas ćwiczeń? Ilu kierowników analizuje sposób prowadzenia ćwiczeń przez swoich asystentów?
W tej dziedzinie jest bardzo, bardzo dużo do zrobienia i ani rektor, ani prorektor tych spraw sami nie załatwią.
W pełni podzielam też zdanie Pana Profesora w sprawie wkładu pracy tych pracowników naukowo-dydaktycznych, którzy pełnią funkcje opiekunów lat, adiunktów dydaktycznych, czy też są autorami podręczników. Ankieta ta ma być i musi być stale doskonalona. Poprzednia tworzona była przez trzy lata, a i tak co roku coś jeszcze do niej dodawano.
W końcowej części wypowiedzi zwrócił Pan uwagę na brak szerokiej konsultacji tej ankiety. Tworzył ją zespół, dyskutowana była na posiedzeniach Senackiej Komisji ds. Oceny Kadry Naukowo-Dydaktycznej. Poddana była dyskusji na posiedzeniu Senatu. Jeżeli jej twórcy „uwierzyli w swoją nieomylność i … prawie przekroczyli Rubikon” i wykazali się arogancją, to nie twórcy za to odpowiadają.
Za wszystko w Uczelni odpowiada Rektor. Nigdy nie miałem przekonania o swojej nieomylności.
Sądzę, że nie można zarzucić mi arogancji w sprawowaniu urzędu. Przyjmuję z pokorą wszelkie uwagi krytyczne i staram się z nich wyciągać wnioski (oczywiście nie zawsze postępując tak, jak sugerowałby mi ten, czy inny doradca).
Jeżeli w sprawie ankiety popełniono błędy, to za nie przepraszam. Jak to jest przyjęte w kulturze chrześcijańskiej - obiecuję poprawę, natomiast częścią oceny musi być ankieta. Uczelnię muszą opuścić osoby, które swoją pracą daleko odbiegają od średniej u nas przyjętej. Uczelnia powinna osiągać coraz lepsze wyniki naukowe i dydaktyczne. I czy to się komuś podoba, czy też nie Rektor musi tą Uczelnią zarządzać.
prof. dr hab. Marek Ziętek